sobota, 24 sierpnia 2024

Mój przyjaciel

 

Była u nas czarna, mała suczka wabiła się Muszka. Problem, jaki z nią był to taki, że lubiła wypijać kurze jajka. Muszka wcześniej była u babci i dziadka, później mama wzięła ją do siebie. Raz pewnego wieczoru jak wróciłam z mamą do domu, od grabionego siana, zastałyśmy Muszkę leżącą pod stołem w kuchni. Przez chwilę przeraził nas ten widok, bo suczka pod stołem leżała i ciężko oddychała. Wychodząc z domu mama, postawiła na stole dużą miskę kurzych jajek. Była przekonana, że suczka jest na podwórzu. Okazało się inaczej, Muszka spała pod łóżkiem i przez chwilę nieuwagi mama zamknęła ją w mieszkaniu. Zanim zdążyłyśmy, wrócić z pola było już po wszystkim. Miska stała pusta na stole wokół było pełno skorup. Nie dowierzałyśmy własnym oczom, że taka mała suczka rasy kundelka mogła wszystkie jajka powypijać. Najbardziej wystraszyła się mama stanem Muszki, bo spodziewała się lada moment pierwszych szczeniąt. Była zła na nią za wypicie jajek i cały z tym związany bałagan, ale nie mogła jej ukarać za to, co zrobiła — w gruncie rzeczy Muszka już była ukarana, nie mogąc się ruszyć. Choć byłam temu przeciwna, mama i tak oddała, naszą suczkę dalekiemu znajomemu. Posępnie i pusto, było mi bez psa w domu, bo Muszka, choć psociła, była fajna. Znajomy mamy przyobiecał, że jak oszczeni się suczka, to jednego szczeniaka z miotu dla mnie zostawi. Nie mogłam się już doczekać... Gdy liście pożółkły i przybrały pierwsze pastele, moja mama odwiedziła znajomego. Muszka karmiła przy sobie dwójkę szczeniąt. Jeden z nich był taki sam jak ona — cały czarny. Tym bardziej nie mogłam, doczekać się jak zacznie samodzielnie jeść. Nie dałam mamie chwili wytchnienia, więc sięgnęła po rower i pojechała dla mnie po małego pieska. Malutka czarna kulka, był taki śliczny, bezbronny i mieścił się w dłoni. Mama nie była z siebie zadowolona, że posłuchała mnie, bo piesio dopiero co zaczynał, patrzeć na świat. Nie miał zębów i nie jadł samodzielnie. Maluch bez matki cały czas piszczał z głodu. Mama miała już go odwieźć do suczki, bo smoczek z butelką na nic się zdawał. Aja uparłam się, że sama go wykarmię i wychowam. Nalałam w mały spodek ze szklanki mleka, umoczyłam w nim palec wskazujący i przytknęłam małemu psiakowi do pyszczka. Długo się patrzył na mnie, nie pojmując, o co mi chodzi. Głód jednak nie dawał za przegrane i potrzeba jedzenia okazała się silniejsza, więc zmusiła go do nauki picia mleka z małego szklanego spodka. Mały przyjaciel zaufał mi na tyle, że najpierw ssał mojego palca wskazującego umoczonego w mleku, a później zaczął pić mleczko ze spodka. Wpadłam na pomysł, żeby mu przecierać pyszczek umoczonymi w mleku palcami. Bobek oblizywał się coraz częściej i częściej aż zaczął samodzielnie pić ze spodka mleko. Po dwóch dniach pojawił się u nas znajomy — był ciekawy, czy mały ssał przez smoczek mleko z butelki. Bobek pił mleko i rósł w oczach jak na drożdżach. Kiedy miał już zęby jadł wszystko, co mu dałam. Zjadał nawet cebulę i kiszonego ogórka z mojej ręki. Spał na grzbiecie tak, jak ja pod kołdrą. Mama przyniosła od sąsiadki, nową czarną poduszkę z białym łabędziem, dla Bobka na legowisko. Bobek obwąchał, całą poduszkę przyglądając się bacznie. Warcząc, rozszarpał ją w strzępy. Jakby tego było, mało obraził się, na mamę unikając kontaktu z jej wzrokiem. Po jakimś czasie mama musiała kupić Bobkowi białą poduszkę. Im był starszy, tym bardziej zadziwiał mnie i wszystkich, którzy go obserwowali. Był mądrym i inteligentnym psem, choć zwykłym kundlem. Potrafił wykradać mi cukierka w papierku, z koszyka zjadając go — oddawał mi papierek do ręki. Mój pies nie musiał, być przez nikogo tresowany. Sam zaskakiwał mnie i innych wokół swoimi pomysłami i umiejętnościami. Miałam, wtedy osiem może dziewięć lat. W domu była też szarobura kotka Murka. Nie miałam zbyt częstego kontaktu z innymi dziećmi, ale za to miałam obok siebie dwójkę nierozłącznych, czworonożnych przyjaciół. Murka i Bobek zawsze dotrzymywali mi, towarzystwa jak mamy nie było w domu, która zwykle jeździła na zakupy szkolnym autobusem. Rano przed ósmą wyjeżdżała, z przystanku i wracała tym samym autobusem około piętnastej. Czasami dopadały mnie chwile smutku, przez które samotnie płakałam w domu. Bobek obserwując mnie płaczącą, najpierw wył, żałośnie solidaryzując się, ze mną w rozpaczy. Babcia, słysząc, nas w duecie za ścianą wpadała niespodziewanie i pytała się: — co tu się dzieje?! Później wielokrotnie wykorzystywałam to, żeby się pośmiać, udając, że płaczę, żeby Bobek powył. Bywało i tak, że żałosny skowyt Bobka nie pomagał mi w płaczu. Bobek groźnie warcząc, szczekał na kotkę, a ona prykając, wystawiała na niego swoje ostre pazurki. Mój pies biegał, za kotką poszczekując, a Murka skakała po storach i firankach na oknach. Podświadomie byłam przekonana, że jedno, drugiemu krzywdy nie zrobiłoby nigdy. Pies i kotka lubili się na co dzień. Miałam z tego niezły ubaw po same pachy. Bobek nie odstępował, mnie o krok był wpatrzony, we mnie jak w obraz. Ogromnie to mnie bawiło. Nie wymagał ode mnie, żebym z nim wychodziła na spacery. Wystarczyło Bobkowi to, że otworzyłam mu drzwi na dwór. Wyskakiwał na podwórko, załatwiając potrzeby fizjologiczne i jeszcze szybciej wracał do mnie z powrotem. Nikt go tego nie nauczył. Kiedy jeździłam, z mamą na wodne masaże do miasta Bobek kładł się na łóżko i wiernie czekał. Na mój powrót do domu. Z jego czarnych małych ślepi spływały łzy. Po powrocie do domu mój mały przyjaciel, na widok mnie oszalał. Zrywał się nagle z łóżka i biegał jak opętany wkoło po całym mieszkaniu. Kiedy leżałam na łóżku, przybiegał do mnie i skakał mi przednimi łapkami na czoło. Po czym w drugą stronę robił, szybkie okrążenie po całym mieszkaniu. Po jednym albo dwóch okrążeniach wskakiwał, ponownie na łóżko i lizał moje stopy po ściągnięciu obuwia i skarpet. I ponownie biegł w drugą stronę, ile sił w łapach wkoło mieszkania. To był Bobka taki stały rytuał. Kierowca, który nas przywoził, do domu nadziwić się nie mógł, co ten pies wyprawiał! Bobek, przede wszystkim nie dawał nikomu ruszyć żadnych moich rzeczy. Tym bardziej nie pozwalał nikomu obcemu zbliżyć się do mnie ani się dotknąć do mnie. Zagryzłby, rozszarpał na kawałki z wściekłości. W takiej akcji Bobkowi z wściekłości zzieleniały i świeciły oczy. Pewnego dnia przyjechał do nas dziadek rowerem. Chciał zabrać mnie do siebie na kilka dni rowerem. Bobek wskoczył na przód kierownicy i pojechał z nami. Ucieszyłam się na samą myśl, że pobędę u dziadka z pieskiem, ale Bobek odprowadził nas i niewiele zwlekając, wrócił przez pola polną drogą do mojego domu rodzinnego. Nie przypuszczałam, że po raz ostatni w życiu widziałam na oczy przyjaciela. Po powrocie od dziadka do domu, Bobka już nie było. Moja mama milczała. Babcia odważyła się, powiedzieć mi, że Bobek biegł na szosę i został śmiertelnie potrącony motorem przez kolegę mojego ojca. Długo nie mogłam, sobie darować, że pozwoliłam Bobkowi samotnie wracać do domu — półtora kilometra polną drogą. . Moja rozpacz nie znała granic, nie mogłam się pogodzić ze stratą psa, którego sama odkarmiłam i wychowałam, kiedy był bezbronnym szczenięciem. Niejednokrotnie przyłapywałam się, na porównywaniu wszystkich psów z Bobkiem i co najgorsze w tym było to, że żaden z nich nie dorównywał, mojemu przyjacielowi o jotę. Pozostały tylko wspomnienia z dzieciństwa, które z czasem sprawiły, że nie mam żadnego psa, bo jestem z góry przekonana, że już takiego przyjaciela nigdy nie będę miała i nie spotkam już, jakim był mój Bobek. Taki przyjaciel zdarza się jeden na milion.

Brak komentarzy:

Windą do raju 15

  Sonia, drugi dzień nie odzywała się do męża, nie lubiła strzelać fochów przed Arturem. Przez napaść i rękoczyny, jakich się dopuściła Bian...